Szkoła Podstawowa w Szczepanowie

„Krajobraz – doświadczam w pełni”

Nasz uczennica klasy VIII b, Anastazja Wronowska, wzięła udział w Ogólnopolskim Konkursie organizowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pod hasłem: „Krajobraz – doświadczam w pełni” Praca uczennicy promuje nasz regionalny zakątek. Praca jest piękna, wartościowa i godna uwagi.

 

Zapraszamy do lektury...

 

B43515

 

                                                                                                   

 

                                           MÓJ DOM

Mieszkam w pięknym miejscu. Malutka wieś. Nie ma tu nawet sklepu. Ale jest coś znacznie lepszego, a równocześnie pięknego… rezerwat przyrody. Codziennie, wracając ze szkoły, patrzę przez okno na fragment Krainy Łęgów Odrzańskich, czyli bagna.

Po zimie zarośla chowają się pod poziom wody, tak, że na wiosnę czuję się, jakbym mieszkała nad jeziorem, promienie słoneczne odbijają się od wody, tworząc niesamowity widok. Znane mojej rodzinie żurawie budują w pobliżu nowe gniazdo. Później rozlewiska zaczynają porastać trawy i ten, kto wcześniej nas nie odwiedził, powiedziałby, że to zwykła łąka, nie zdając sobie sprawy, że patrzy na ogromną ilość wody. Nadchodzi lato. Żurawie wyprowadzają swoje młode na pierwsze polowanie. Chodzą po soczyście zielonej trzcinie, pochylają głowy, aby złapać smakowity kąsek, po czym szybko je podnoszą i potrząsając nimi, połykają. Coraz bliżej jesieni trawa zaczyna robić się żółta, wysuszona od piekącego słońca. Żurawie coraz częściej latają w poszukiwaniu pożywienia. Szykują się do odlotu? Nie, zostały, zima będzie łagodna. I faktycznie, zima przynosi tylko kilka śnieżnych dni- żurawie nigdy się nie mylą.

I tak się dzieje rok w rok. Kiedy nie mam nic do zrobienia, patrzę w okno, albo wychodzę na dwór, siadam na huśtawce i myślę, i patrzę, i zaczynam doceniać życie na odludziu, gdzie nawet do sąsiadów mamy około dwustu metrów.  Nie ma ulic, po prostu- drogi.

No właśnie, drogi. Mam swoją ulubioną. Żeby na nią wejść, trzeba przejść kawałek asfaltem. Ja jednak wolę iść lasem. Nie ma tam równiutkich ścieżynek, ale są zwierzęce dróżki. Wychodzę z domu, przechodzę przez podjazd i wchodzę do lasu. Szukam wąskiej, wydeptanej przez jelenie ścieżki i zaczynam wędrówkę. Jeżyny czepiają się moich nóg, pozostawiając drobne, piekące ranki, a listki i gałązki muskają policzki. Mijam rów pełen brudnej wody, którą tak lubią pić moje koty. Dlaczego? Muszę się ich zapytać. Widzę już owo stare drzewo, przy którym znalazłam z tatą niewypał z czasów wojny. Pomiędzy krzakami widzę już moją drogę.

Wchodzę na nią i patrzę. Z tyłu, z boku drogi wznoszą się majestatyczne akacje. Z lewej zarośla, z których wyszłam, a z prawej rozlewa się złote pole, oddzielone od drogi, właśnie akacjami. A  co z przodu? Każdy widzi coś innego. Ktoś zwykłą leśną drogę, ja- aż leśną drogę. Idę, słucham śpiewu ptaków. Przez chwilę śpiewa sikorka, kowalik, skowronek. Odzywa się kukułka. Lamentują żurawie. Ptasi polilog.

Teren zaczyna robić się podmokły. Kałuże coraz większe i większe, aż przeradzają się w rozlewiska. Droga robi się błotnista, ale mi to nie przeszkadza. Zbliżam się do rzeczki. Jest ona zarośnięta pałkami. Powietrze w upalne dni pachnie tu rozgrzanym warzywniakiem, a przede wszystkim koprem. Droga zamienia się w mostek. Zawalony już, niestety. Przechodzę jednak po belce i idę dalej. Chwilę później widzę czerwoną tabliczkę. Rezerwat przyrody.

Oddycha się tu zupełnie inaczej. W powietrzu czuć powagę. Jest jakoś ciszej, inaczej. Zupełnie jakbym weszła do innego świata. A może tak było?

Słońce coraz rzadziej ogrzewa mi twarz. W okolicy coraz więcej drzew i krzaków. Panuje mrok. Droga jest coraz bardziej zawiła. Gdzie mnie tym razem zaprowadzi? Niby do tego samego miejsca, ale ono zawsze jest inne. Jakie będzie tym razem?

Ostatni zakręt i już jestem. Wchodzę na porośnięte trawą skrzyżowanie trzech dróg. Przede mną stoi zniszczona przez czas i żywioły wiata z ławeczką, przy której tyle razy siedziałam z rodzicami. Gwoździe pordzewiały, deski się wypaczyły, daszek nie spełnia już swojej funkcji. Obok niej stoi tabliczka z podstawowymi zasadami, którymi należy się kierować w lesie i rezerwacie. Wszystko to razem tworzy sentymentalny obrazek. Idę, więc dalej, wybieram prawą drogę.

Widoki są tu inne. Otaczają mnie ogromne dęby. Jeden z nich ma piękną, ogromną i silną gałąź, która figuruje nad drogą. Aż się prosi, żeby powiesić na nią huśtawkę. W zasięgu wzroku jest już kolejny mostek. Ten jest w zdecydowanie lepszym stanie, ale jest też mniejszy od poprzedniego. Wisi on nad strumykiem. Tylko na niego weszłam, a już podrywają się do lotu dwie kaczki, które do tej pory pływały spokojnie w strumieniu. Spoglądam w drugą stronę. Robię krok, przytrzymuję się barierki i patrzę w dół. Na sporym kamieniu w wodzie grzeje się spory zaskroniec.

Przede mną ukazuje się las świerkowy. Jest tu ciemno, pachnie żywicą. U podnóży potężnych świerków wznoszą się ogromne mrowiska. Niektóre z nich są porozkopywane przez borsuki, a mrówki krzątają się, aby jak najszybciej je odbudować.

Wychodząc z lasu, trafiam na kolejne skrzyżowanie trzech dróg. To jest większe, nie ma wiaty, ani tablic. Idę na środek i kładę się na sprężystej, zielonej trawie. Zamykam oczy przed rażącym słońcem. Dłońmi dotykam źdźbeł trawy. Wzdycham. Powietrze pachnie lekkością, jak na wiosnę, kiedy wszystko budzi się do życia. Lato pachnie zadumą, rozgrzanym zbożem. Jesień- żywicą, grzybami, liśćmi i ziemią. A zima? Niewiarygodną świeżością i chłodem.

Otwieram oczy i patrzę w niebo. W powietrzu latają drobne muszki i inne owady. Nagle dostrzegam krążącego ptaka. Drapieżnik. Duży, brązowe pióra, biały ogon. Bielik. Uśmiecham się, dawno go nie widziałam. Zatacza szerokie kręgi nad fragmentem lasu po mojej lewej stronie. Pewnie leży tam padlina. Patrzę  w tamtą stronę, ale z mojej perspektywy dostrzegam tylko drzewa, trawiastą drogę i… krzaczek poziomki!

Zrywam się wesoło i podbiegam. Kucam. Zaczynam zrywać małe, czerwone owoce i wkładać do ust. Pyszne i soczyste. Słodkie, ale jednocześnie kwaskowe, niepowtarzalne. Podobnie jak smak leśnych jeżyn. Nie ma porównania do hodowlanych, czy ogrodowych. Każdego lata chodzę z rodzicami zrywać, te delikatne, ciemne owoce, które zabawnie farbują dłonie. Więcej ląduje w naszych żołądkach, niż w koszykach. Leśne owoce mają swój szczególny posmak, chce się powiedzieć- dziki.

Na krzaczku nie ma już ani jednej poziomki. Słońce zbliża się do widnokręgu. Robi się coraz chłodniej. Myślę: „Muszę wracać”.